Drugi tekst z cyklu, tym razem o wrażeniach i opiniach z gry w planszówkę Battlestar Galactica. Kolejny tytuł, w który gra się przynajmniej dwie godziny i to raczej w niemałym gronie (5+ graczy). Tekst krótszy niż poprzedni opublikowany tydzień temu, dla odmiany będących zbiorem mniej i bardziej luźnych przemyśleń na temat rozegranych partii w BSG.
Sami ocenicie, która forma tekstu "Wrażeń z gry" lepiej została przeze mnie napisana - moim zdaniem poprzednia mocno przypominała almanach na podstawie gry. Ten wpis jest bliżej "wypowiedzi pisanej".
Kiedyś (rok 2010 i 2011) rozegrałem dwie parrtie w BSG, na samej podstawce. Sama gra delikatnie pisząc średnio mi przypadła do gustu, w zasadzie w mej opinii była co najwyżej "poprawna, nadająca się do grania", ewentualnie "lepsza od Mafii/Agentów Molocha". Ludzie wygrali w jednej z rozgrywek. W żadnej z tamtych partii nie miałem zaszczytu wylosować cylona, a w jednej ktoś omyłkowo uznał mnie za cylona (oczywiście tamten gracz grał człowiekiem), gdyż najzwyczajniej jako początkujacy gracz średnio wiedziałem jak trzeba grać i zdarzały mi się proste błędy, jak przykładowo nie ten kolor zagranej karty. Przy okazji, zdjęcia bohaterów z filmu mnie odpychały (częściowo odpychają mnie nadal, zwłaszcza niektóre).
Właściwie to aż do wiosny tego roku byłem sceptycznie nastawiony do BSG. W tym roku, w ramach wejścia w planszówkowe hobby, zapisałem się do jakiejś listy. Rozegrałem ze dwie partie tego samego dnia, uwzględniające dodatek Exodus. Wystarczyło podejść do gry jak do nieznanego wcześniej tytułu, aby faktycznie znaleźć fun z rozgrywki. Nie powiedziałbym, że Exodus miał na to decydujący wpływ - ogólnie przekonałem się do tego, że BSG działa sprawnie, aspekt intryg oraz wzajemnego "ograniczonego zaufania" w tej grze jest realizowany całkiem dobrze.
W obu partiach wybrałem Cally, gdyż zasugerowałem się wtedy opinią jednego z graczy, że "pilot niewiele robi poza lataniem", a jednocześnie wolałem nie kłaść na siebie trudu grania admirałem bądź prezydentem, ubiegać się wśród graczy o granie tego typu postacią. Został więc wybór jakiegoś Supporta. Wybór Cally o tyle mnie zainteresował, że nie dość że pozwala dociągnąć dość szeroką paletę kart (co bywa istotne przy negocjacjach, co kto może dołożyć), to jednocześnie jej wadę można przekuć na zaletę gdy wylosowało się później cylona; sporadycznie stosowane tłumaczenie "nie mogę dać tylko jednej karty, nie mam dwóch pasujących" pozwalało dość skutecznie wymigać się ze wspierania załogi podczas Kryzysu.
Tak się trafiło, że w każdej z dwóch partii wylosowałem cylona. Było na kim zastosować Egzekucję. Dzięki połączeniu tej zdolności Cally oraz karty cylona pozwalającej kogoś zaaresztować, w środku jednej z rozgrywek zniszczyłem ludziom klarowną drogę do zwycięstwa i pół godziny gry później ludzkość przegrała (dość fartownie, ale wciąż). I to jeszcze w sytuacji, kiedy dowódca cylonów miał oba proludzkie warunki zwycięstwa.
Granie cylonem. Przed 2013 rokiem napisałbym, że dalece nie preferuję wylosowania tej opcji już na początku rozgrywki, obawiając się że w ogóle nie poradzę sobie graniem kogoś, kto na terenie wroga ma nie ujawnić się zbyt szybko/zbyt głupio i jednocześnie zachowywać się jak swój człowiek. W obu partiach z Exodusem udźwignąłem cylońskie brzmienie, dwukrotnie zwycięsko. Granie cylonem okazało się nie takie trudne, szczególnie kiedy najpóźniej w drugiej połowie rozgrywki ma się sojusznika (co prawda ukrytego, ale jednak), a podczas gry z cylońskim dowódcą jest szansa na dodatkowego cylona nastawionego przeciw ludzkości. Nie snułem jakiejś intrygi, tylko po prostu czekałem na dogodną okazję, wcześniej starając się leciutko wpłynąć na jakiś wylosowany kryzys i za wszelką cenę nie dać się skazać na rolę niszczenia wrogich myśliwców.
Ale w sumie to pograłbym w BSG człowiekiem, przynajmniej przez pierwsze pół rozgrywki. Tak dla odmiany, dla porównania. Może się pokuszę o kogoś innego niż supporta? Na pewno kimś innym niż Cally, ile można grać tą samą postacią pod rząd.
W pewnym stopniu spodobał mi się aspekt intryg podczas gry w BSG. Jest to uczestniczenie w intrydze, które daje radość, zamiast męczyć i zmuszać do gry w imię gamingu oraz zasad dobrego wychowania. W przyszłości może okazać się, że mi bardziej odpowiada granie cylonem - do pewnego stopnia jest to tak, jakby się grało w pojedynkę w chowanego wiedząc, że może ktoś nie być zainteresowany uratowaniem ludzkości... Granie ludźmi może obecnie okazać się dla mnie trudniejsze - bo nie tylko trzeba ratować ludzkość i Galacticę, ale także nie podpaść cylonowi w załodze, nie zrobić czegoś głupiego co ktoś uzna za świadectwo "bycia" cylonem. Mechanizmy gry niejako wspierają cylona, gdyż kładą nacisk na stawianie ludziom wyzwań typu "przetrwacie kryzys albo poniesiecie stratę", czasem pozwalając cokolwiek zyskać. Im dalej w grze, tym gorzej dla ludzkości, no chyba że ludzie szybko skoczą wystarczająco wiele razy w hiperprzestrzeń i to bez większych szkód...
Erpegowcy mogliby się mnie zapytać, czy wczuwam się podczas gry w BSG. Odpowiedź brzmi - nie. Po prostu gram tym, co dostanę. Kropka. Kolejna gra opierająca się na intrydze, w którą będę grać. Swoją drogą, polecam wpis Skryby z RPG Kepos.
Za dwa tygodnie kolejny wpis z cyklu "Wrażenia z gry".
U nas przez pewien czas BSG królowało na stole i nic w tym dziwnego bo praktycznie wszyscy, którzy się w naszym domu zbierają są fanami serialu.
OdpowiedzUsuńProblem w tym, że mi się ta gra przejadła. Dlaczego? Może za dużo w nią grałem, może za często grałem w nią z tymi samymi ludźmi. Efekt jest taki, że trzy pudła kurzą się na półce. Brak mi też w BSG czegoś, co wyróżniało by poszczególne partie. Oczywiście raz jedna osoba będzie cylonem, raz druga, ale schemat całej partii pozostaje niezmienny. Kryzys, test umiejętności, kryzys i o proszę flota cylonów, skaczemy. Na początku miało to swój urok, ale z czasem przestało cieszyć. Jeżeli trafi się okazja do pogrania cylonem, to bywa zabawnie, ale bez cylonów, albo z kiepsko grającym lub późno ujawnionym cylonem jest po prostu nudno.