Nie raz pisałem na blogu iż zdarzyło mi się zagrać kobiecym Bohaterem Gracza. W sumie to grałem czterokrotnie. Za każdym razem odczuwałem spory dystans do prowadzonej protagonistki, praktycznie nie utożsamiałem się z tamtymi Bohaterkami Gracza.
Spostrzegłem iż w mijającym roku właściwie to nie przywiązywałem się do jakiejkolwiek granej przeze mnie postaci (nawet do 38 sesji w Pathfindera z elfim alchemikiem Ilmarim, któremu co najwyżej dorabiałem własną posiadłość z pracownią alchemiczną). Jedynym słabym wyjątkiem jest mag Florian Hieronymus Anhalt (Mage: the Ascension), jako Euthanatos z Niemiec, aspirant do zawodu lekarza - ta postać w niektórych miejsach ma światopogląd zgodny z moim.
Piszę tę notkę blogową głównie dlatego, albowiem o ile poprzednie trzy próby zagrania postacią kobiecą to były rozgrywki przez wirtualny stół z komunikatorem internetowyn, to bieżące czwarte podejście jest kampanią "twarzą w twarz" przy fizycznie istniejącym stole. W tym przypadku, odczuwam nie tylko jeszcze większy dystans: przede wszystkim blokadę z zaangazowaniem się i "wejściem w postać" (immersja!).
Tak, gram przedstawioną na ilustracji Zal Artha, albowiem przed pierwszą sesją w Star Wars: Age of Rebellion wybieraliśmy po jednej z sześciu gotowych postaci do rozegrania gotowej przygody wprowadzającej. Zdecydowałem się na pozostawienie oryginalnej płci, wyglądu, a także wszystkich statystyk "postaci gotowca".
Główny powód dla którego w ogóle zdecydowałem się na granie kobiecymi postaciami na sesji RPG, to właśnie eksperyment jak czułbym się grając kimś nieodwołalnie różnym, odrębnym od mojej osoby. BG do którego nie mógłbym odwoływać się w trakcie rozgrywki do samego siebie: zmuszony byłbym do lepszego przygotowania oraz wykorzystywania agendy własnej protagonistki. Przykładowo, wspomniana Zal Artha ma własne tło oraz historię (TL;DR: "dziewczyna z rolniczej planety, która zmagała się z wieloma przeszkodami natury społecznej celem spełnienia marzenia jakim było zostanie pilotem gwiezdnego myśliwca"), zaś dodanie Motivation oraz Duty (elementy niezbędne w SW: AoR) na kartę postaci było tylko kwestią przeniesienia przeszłości postaci na obecną sytuację "co Zal chce zrobić jako członek Alliance Special Operation". Inny przykład to bardka/szermierz Cassandra de Rand z kampanii w Dungeon World, którą zagrałem głównie ze względu na zerknięcie na ilustrację pani bard w podręczniku, kiedy szukałem klasy w którą chciałem zagrać.
Właściwie to nigdy nie zagrałbym postacią kobiecą (poza wpoły jajcarską kampanią w Labyrinth & Lycanthropes z przełomu 2011/2012, gdzie płeć i tak była wyłącznie estetyką), gdyby nie inspiracja zaczerpnięta od jednego z graczy w prowadzonej przeze mnie kampanii w Afterbomb: Madness. Tam jeden z graczy zagrał przedstawicielką stanowionego prawa Izel, pochodzącej z ocalałego plemenia Indian gdzieś z Meksyku. To był dla mnie impuls, iż właściwie co stoi na przeszkodzie, aby zagrać kimś o odrębnej płci od własnej. Czym to się różni w praktyce w graniu? Ile z różnic to jedynie obszar tabu? Co właściwie znaczy granie mężczyzną czy kobietą (czy jakąkolwiek inną płcią lub jej brakiem)? Tamten gracz dobrze bawił się i grał swoją Izel, bez silenia się na specjalne odgrywanie postaci, nie wspominając o całkowitym braku modulowania głosu (bo i po co?). Byłem świadkiem jak to młody gracz bez skrępowania, bez kompleksów, gra postacią kobiecą...
Od jakiegoś czasu interesuję się tym, aby realizować jakiś wybrany, gotowy albo przygotowany, koncept postaci. Gram postacią, gram kimś odrębnym od mojej osoby. Granie postacią kobiecą między innymi sprzyjało skupieniu się na "odtwarzaniu" koncepcji postaci, na przekór skądinąd powszechnemu w erpegowym hobby podejściu "granie odsłoną/cząstką siebie, własną personifikacją". Taki jakby "ostateczny dystans" do bohatera gracza, ostateczne zaprzeczenie jakobym kolejny raz projektował siebie na fikcyjnego protagonistę. Przysłowiowe "Mansfeld, na te kilka godzin odłóż własną osobę...".
Jednakowoż Zal Artha była pierwszą postacią kobiecą którą zagrałem "twarzą w twarz" - tym razem nie było "osłony" w postaci braku widzenia mnie osobiście (grając przez komunikator internetowy nie korzystam z kamery). Po czterech sesjach wciąż czuję opór przed większym zaangażowaniem, "wejściem" w postać. Wciąż nie czuję się pewnie grając kobietą-pilotem która chce się odegrać na Imperium. Odwtarzam rolę postaci w ASO, jej kompetencje, podstawowe składowe motywacji, natomiast nie potrafię przełamać się celem wniknięcia w fikcyjną bohaterkę gracza i przełożenie tego na sesję RPG. Tego problemu nie miałem z Cassandrą w DW (potrafiłem miejscami przełożyć jej emocjonalną część agendy na sytuację "tu i teraz" w fikcji), ani z pozostałymi dwiema próbami zagrania kobiecą postacią.
Być może właśnie otrzymałem to, do czego dążyłem jako erpegowiec: ostateczny sukces w odseparowaniu osoby własnej od osoby fikcyjnej. Granie Zal Arthą nie obniża w stopniu znaczącym mojego komfortu z grania - po prostu mam poczucie, iż moje granie panią pilot z Chandrilli mogło być bardziej wyraziste, z większym zaangażowaniem. Tu już nie chodzi o samą płeć; najzwyczajniej nie potrafię skupić się na tym, aby tej BG nadać dodatkowe aspekty, "barwy", detale, ozdobniki, poza parametrami z karty postaci oraz długookresowym planem rozwoju postaci. Nie do końca wiem dlaczego, banał brzmiący jak "bo grasz kobietą, nie znasz się na byciu kobietą" nie jest zaspokającą odpowiedzią.
Albo po prostu brakuje mi wystarczająco śmiałości i charyzmy. Tyle.
Albo po prostu brakuje mi wystarczająco śmiałości i charyzmy. Tyle.
Co do dalszego grania kobiecymi postaciami gracza: każda z moich czterech prób była spontaniczną decyzją (Cassandra w trochę mniejszym stopniu) w obliczu problemów ze znalezieniem pomysłu na postać. Na chwilę obecną jestem blisko stwierdzenia, iż w następnych kampaniach "face to face" najprawdopodobniej nie będę brać postacią kobiecą. Bariera która nie pojawia się przy graniu online, jednak przy fizycznym stole jest wystarczającym dyskomfortem...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.