niedziela, 24 lipca 2011

Szlakiem bojowym na konwent: Avangarda 007 - Klęska (jak) pod Falaise

Trzeci konwent w roku [ZjAva, czerwcowa edycja Rzuć Kostką, Avangarda] zaliczony. Wyszedłem na "ring konwentowy" i wyszedłem z niego cały. Coby nie rozpisywać się za nadto, podzielę tę relację według kolejnych dni.



Czwartek, czyli prawie jak w urzędzie

Czwartkowy dzień Avangardy 007 minął mi pod znakiem zaakredytowania się jako Twórca Programu. Nosić czerwono-żółty identyfikator to jednak miła odmiana wobec tłumu "zielonych". Ponieważ nie było tego dnia ciekawych dla mnie punktów programu, po porozmawianiu z paroma osobami i przypomnieniu się w Punkcie Informacyjnym opuściłem konwent.

Piątek - najlepszy dzień blitzkriegu

W tej edycji Avangardy był nieurodzaj RPGowy, szczególnie pod względem liczby i zróżnicowania sesji RPG (pominąwszy noclegownie w LO im. Hugona Kołłątaja, gdzie ponoć brakowało Misiów Gry). Miałem pełną swobodę w wybraniu stanowiska na sesję RPG. Na swoją sesję w Wolsunga ("Fabryka Uzbrojonej Czekolady", sesja przygodowo-śledcza z tłem politycznym) zaciągnąłem czterech graczy, w tym trzech Gżdżaczy. Mimo, że tylko jeden gracz jakkolwiek znał Wolsunga - a proces tworzenia czterech Dżentelmenów przeciągnął się na (moim zdaniem) koszmarne 80 minut - udało się rozegrać zjadliwą rozgrywkę, z której gracze wyszli dość zadowoleni. Mogłem mocniej wymóc, by wykorzystali gotowe 3 postacie jakie zaprojektowałem na potrzeby tego punktu programu, jak i sprawić, by "pierwsza konfrontacja, dla treningu" nie trwała dłużej niż pół godziny. Uważam jednak, iż dość dobrze poradziłem sobie z prowadzeniem na konwencie osobom, które systemu RPG wcześniej nie kojarzyły. We dwóch ostatnich scenach (oczekiwanie na arystokratę w jego posiadłości i konfrontacja finałowa) gracze rozkręcili się i najwyraźniej podłapali, jak warto grać w Wolsungu.

Po 14-stej lawirowałem w poznawaniu nowych twarzy i przypominaniu sobie starych. Zarówno przed swoją sesją RPG, jak i po, pomagałem [za Gżdżaczy] przenosić części stołu do Dywizjonu 303 w obie strony. Resztę dnia przesiedziałem na ciekawej prelekcji Garnka "Polityka w Wolsungu" (warto się pokazać komuś, komu się "rozwali" blok Kuźnii Gier następnego dnia, czyż nie?) oraz na masowej popijawie herbaty, czyli "Spotkaniu z Polterem".

Sobota, czyli na froncie: minus Kuźnia Gier

Z braku ciekawych dla mnie atrakcji, przez pierwszą połowę dnia konwentowego przygotowywałem się do własnej prelekcji. Po drodze wymieniłem kilka zdań z kilkoma osobami, zahaczyłem o "Spotkanie z twórcami Wolsunga", czyli "wielką improwizacją" ze strony dwóch osób mniej związanych z tworzeniem Wolsunga.  No cóż, ci "bardziej związani" najwyraźniej wpatrzyli się w czarny lotos, a ponoć nawet wieczorem trudno było ich doszukać się... Prelekcję "Wolsung - graj konwencją" poprowadziłem z Arkiem Ciesielskim po około 8-10 minutach, kiedy zebrało się więcej niż 3 widzów [ostatecznie: 10 lub 11]. Bez obecności jakiegokolwiek przedstawiciela Kuźnii Gier, pominąwszy wejście jednego z nich na samą końcówkę tej prelki. Mimo popełnienia kilku drobnych wpadek i częstszego niż się oczekiwało zaglądania w ściągę, wyszła dość udana (moim zdaniem) prelekcja. Widzowie z naszą pomocą stworzyli bohatera i charakterystyczne dla niego scenerie czy elementy wyposażenia [nie tylko Gadżety], którego wykorzystywaliśmy później w omawianiu konfrontacji. Do najaktywniejszego słuchacza poszedł Przydatnik... 

Szkoda głównie tego, że żadna z osób którą osobiście zapraszałem na "Wolsung - graj konwencją" - a było ich kilkanaście - nie przybyła na moją prelekcję; lecz najbardziej szkoda braku kogoś od ekipy Wolsunga. Parę innych prelekcji również nie odbyło się z powodu absencji twórców Wolsunga... Po prelekcji wróciłem do domu.

Niedziela, czyli ucieczka za Linię Zygfryda

Jeśli naprawdę zanudziłem się na konwencie, to ostatniego dnia. Nawet odpowiedniego Szpiega nie dało się znaleźć, a atrakcji (dla mnie) nieurodzaj. Z nudów sprawdziłem, jak mój znajomy poradzi sobie w prelekcji "Jak grać po chrześcijańsku" mimo, iż nie praktykuję tej religi semickiej. No cóż, wyszła z prelekcji pogadanka o zagrożeniach [pod kątem religii chrześcijańskiej] związanej z rozwijaniem zainteresowań ogólnofantastycznych... O godzinie 12-stej był finał Loterii RPG, na której tradycyjnie nic nie wygrałem. Dalsze godziny? To było rozmawianie z k4 osobami, a później czekanie, czy ta sesja do D&D 3.0 [poza konwentem] się odbędzie (ostatecznie nie odbyła się, przynajmniej w godzinach odpowiadających mi).

Dlaczego (jak) pod Falaise?

Po pierwsze, przed odsłonięciem tabeli programowej do Avangardy 007 planowałem rozegrać (poprowadzić i zagrać jako nie-prowadzący) minimum 3 sesje RPG, a spróbować uczestniczyć w 4 czy 5. Musiałem te górnolotne plany zweryfikować do "dwie sesje się zmieszczą, trzecia jak zrezygnuję z piątkowych atrakcji". Co wyszło w praniu? Jedna sesja, czyli "poprowadź sobie sam". W sobotę rano nie znalazłem żadnych ciekawych sesji na godzinę 10-tą, choć może dzięki temu lepiej przygotowałem się do prelekcji... Inną sprawą jest to, że niemalże do południa w Sobotę na tablicy z ogłoszeniami sesji RPG było głównie "Dziedzictwo Imperium", a Hajda skarżył się na to, że nie może znaleźć ciekawej sesji RPG [zauważyłem w sobotę na tablicy, że jednak znalazł jakąś wieczorną sesję w Wolsunga]. Nie wiem jaka sytuacja była w noclegowni w LO, lecz zdaję mi się, że oficjalnych sesji w Wolsunga na terenie budynku SGGW było... 3 (w tym moje 33,(3)%) do końca soboty.

Po drugie, ani razu nie przesiedziałem w Games Roomie na dłużej w celu wypróbowania jakiejś gry. Nie miałem na to albo czasu, albo towarzystwa. Zresztą, ten Games Room był k7 stołami na korytarzu. Przede wszystkim, na konwencie siedziałem w bezczynności dłużej niż na ZjAvie. Może jestem malkontentem konwentowym, niemniej skoro "na konwenty się chodzi dla spędzenia czasu z grupą znajomych", to trudno było mi na siłę wchodzić do mniej interesujących mnie prelekcji, biegnąć po pięciu poziomach konwentu.

Po trzecie, doszedłem do wniosku, że "jeśli mam się nie nudzić na konwencie", to powinienem wnieść do programu możliwie więcej niż po jedną sesję RPG i prelekcję, a ewentualne okienka łatać innymi sesjami RPG czy prelekcjami. Pomysł na realizację konceptu prelekcyjnego "teoria i praktyka o optymalizacji postaci w Wolsungu" znalazłem dopiero tydzień po oficjalnym zamknięciu terminu zbierania propozycji na punkty programu. No cóż, może na następnej ZjAvie zgłoszę ten temat prelekcyjny. Innym rozwiązaniem jest możliwie bardzo prędko znaleźć lub przynieść ze sobą grupkę znajomych z twarzy, z którymi można by siedzieć godzinami w Games Roomie... Gdyby konwent nie był zamykany o 24-tej, pewnie noc z czwartku na piątek (a także z soboty na niedzielę) wykorzystałbym na parę atrakcji.

Konwent nie był (dla mnie) zły ani gorszy. Może po prostu całkowicie źle zaplanowałem sobie inwa... to jest, plany dni na kowencie? Z pewnoscią ZjAva w tegorocznej edycji zdecydowanie bardziejpodobała mi się jako miejsce pełne okazji do grania oraz do poznawania ludzi. W tamtym lutowym "kameralny" konwencie nie nudziłem się przez choćby dwie godziny, a jeśli, to pomiędzy 4-cią a 7-mą rano, kiedy prawie wszyscy spali. Natomiast podczas "A-007" kilkukrotnie zastanawiałem się czy nie wyjśc wcześniej, a ostatecznie skracałem swój dzienny pobyt o 1-2 godziny. Coby tu nie owijać w bawełnę: na Avie 7 czułem się trochę obco i nieswojo.

W tym miejscu ludzie najczęściej piszą imiona i nicki osób, dzięki którym spędzili dobrze czas na konwencie. W moim przypadku nie pamiętam zbyt wielu imion/nicków. Wymienię więc tylko te, które zapamiętałem z rozmów, choć zdaję sobie sprawę z tego, że są niekompletne. O Jade dopowiadać nie muszę [choć poza piątkiem niewiele jej było]. Rozmawiałem także z Sędzią, Radagastem, moją Mistrzynią Podziemi (Kingą), Khakim, Hajdamaką, Planetouristem, TPhasterem, Mag_Magiem, Vindrealem, trzema Gżdżaczami [głównie przed i po sesji RPG]. O dwóch orgach nie muszę rozwijać, podobnie jak o Arku Ciesielskim czy Jacku "Współpracowniku Prawdy".

Mam nadzieję, że na następnej ZjAvie i Avangardzie lepiej spędzę czas. Tak to, jest jak się prowadziło kampanię na "francuskich czołgach":

- Dlaczego francuskie czołgi mają pięć biegów tylnich i jeden przedni?
- Aby móc wycofać się w obliczu postępującej ofensywy wojsk niemieckich.
- Ale po co bieg przedni?
- Na wypadek, gdyby niemieckie czołgi wyprzedziły francuskie.

Ilustracja pochodzi ze zbiorów Wikimedia Commons

3 komentarze:

  1. Laveris, źle się do tego zabierasz. Po konwencie się nie smuci, po konwencie trzeba być hurrapozytywnym. Jak będziesz tak dalej pisał to nikt cię nie będzie lubił w fundomie.

    PS. Następnym razem wymieniaj więcej celebrytów a nie tylko jakichś nołłanów.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jako pierwszy (:D i przez pewien czas jedyny) słuchacz waszej prelekcji o konwencji powiem, że fajnie wam wyszło i jeśli chodzi o mnie to bardzo mnie zachęciliście do tej gry. Szkoda że nie ogarnąłem gdzie sesje się ogłaszały, bo chętnie bym zagrał u ciebie w Wolsunga.

    OdpowiedzUsuń
  3. @KarolM
    Moja sesja bya akurat długo przed tą prelekcją (piątek, godzina 10:00). ;-) Niemniej, w sobotni wieczór rozegrano jeszcze dwie sesje wolsungowe na terenie SGGW (w tym jedną prowadził Arek, współprelegent).

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.