Trochę rozważania sentymentalnego przez moje pierwsze sesje erpegowe, trochę krytyki tamtejszego grania, trochę smęcenia na to, jak się w Polszcze grywa w dedeki. Tak z okazji 38. edycji Karnawału Blogowego. Swoją przygodę z RPG zacząłem od D&D 3rd, razem z dwoma kolegami z osiedla. Oczywiście mowa o regularnym graniu oraz pierwszej kampanii.
Niezależnie od tego, co napisałem w następnych akapitach, wspomnienia z tamtych, pierwszych sesji mam ogólnie dobre. Jak to zawsze bywa z mitologizowaniem pierwszych kroków w swoim hobby, mitologizowaniem "młodszych lepszych czasów", często dobre wrażenie i najlepsze monenty z sesji zacierają nawet to, że tamte stare granie dziś byłoby najzwyczajniej słabe. Przynajmniej dla mnie.
Okres o którym wspominam, to rok 2008, ~30 sesji jako gracz bądź MG, w D&D 3rd. Pierwsza kampania osadzona w autorskim świecie MG liczyła 18 sesji, w drużynie był wojownik i druid (na paru sesjach paladyn, a potem inny łotrzyk, tego samego trzeciego, przechodniego gracza), od 1. do 9. poziomu postaci. W tej trzydziestce sesji zmieści się jeszcze kilka poprowadzonych przeze mnie jednostrzałów oraz próba rozegrania drugiej, zupełnie innej kampanii (tym razem bodaj drugi druid tego samego gracza oraz moja próba zagrania druidem/czarodziejem szykowanego pod geomancję). Skończyło się na czterech sesjach, gdzieś w Neverwinter.
Nie będę ukrywać tego, że te sesje w ogóle nie były stricte "dedekowe". Począwszy od tego, że kładziono nacisk na zwyczajne fantasy zamiast dedekowej trzecioedycyjnej konwencji, kończywszy na domowych zasadach typu "rzuć kostką czy uda ci się rzucić czar, 10+poziom czaru wymagane na kości" (później zniesione w kampanii) i ogólnym opieraniu się głównie na "podstawach diendi" i innych badziewnych autorskich doklejkach do systemu. Do tego podejście do grania takie, że w zasadzie gramy sobie w jakieś generic fantasy, gdzie bohaterowie kolejno przechodzą przez wydarzenia w świecie i są ich uczestnikami, przy okazji jeden z nich zdobywa żonę, drugi planuje swój biznes. Mówiąc w skrócie - słabizna powlekana jakąś drobną zajefajnością raz na 1k3 sesje.
Wiem, że takich sesji już nigdy nie rozegram. Wolałbym nie rozgrywać. Na pewno nie w D&D 3rd, niezależnie czy w wersji z 2000 czy 2003 roku, czy od Paizo. Choćby ze względu na to, że po prostu wolałbym nie rozgrywać sesji, gdzie momentami "gra się w życie" albo kiedy wszelkie umiejki socjalne można sobie w podręcznik wsadzić i to głęboko, albo kiedy ktoś ma ciągle narzekać, jakie to "dedekisąnierealistyczne".

Bo widzicie, ogólnie to D&D 3rd mi się znudziło, po kolejnych PBFach z mechaniką oraz próbach zagrania w tę grę po paru latach, łącznie - około 50 sesjach rozegranych (nie licząc PBFów, oczywiście). W jednej z kampanii w Greyhawk na dwanaście sesji, przekonałem się dlaczego D&D 3.5 jest wersją "Revised". Bo D&D 3.0 zawiera takie a nie inne niedopracowania, gdzie ciężej niż w 3.5 zmontować lekkozbrojną niemagiczną 1-2. poziomową postać bez Siły 12+, Tropicielem to można sobie kwiatki podlewać od 2. poziomu, wśród klas niemagicznych nie ma mocnych wobec czaromiotów ("Tome of Battle" jest dopiero w 3.5). I tak dalej. Poza tym, miałbym znikome szanse napotkać na ekipę, która chce zagrać w tę trzecią edycję D&D jak napisane w podręczniku, a nie jak wynaturzone w fanfikach na bazie serii Baldur's Gate. (pal licho, że ta seria nawiązuje do AD&D) Nawet moje próby zagrania w Pathfindera kończyły się tym, że również napotkałem ludzi chcących pograć w "ambitne fantazy czyniące erpega z diendi", aniżeli chcących po prostu zagrać w odświeżone D&D. Nie wiem, skąd Krzemień bierze odpowiednich graczy w Polsce. Bo ja nie mam pewności, czy na obszarze Polski kiedykolwiek znajdę podobnych erpegowców...
Dlaczego "DeDeki grania wczorajszego"? Bo nie chcę wracać do D&D 3rd (3.0), D&D 3rd Revised (3.5) znudziło mi się, w zasadzie pograłbym sobie raz i przyzwoicie Scoutem albo Archivistem i na tym koniec. Jeśli chcę pograć sobie w dedekowe zarzynanie watah i potworów, to spróbuję D&D 4th. Jeśli chcę pograć w dedeki na podobieństwo trzeciej edycji, to wybiorę Pathfindera. A jeśli mi przyjdzie ochota na więcej "retro", to chętnie spróbuję zagrać w AD&D (dowolnej edycji). Na upartego, jak chciałbym zagrać parodią dedeków, to w Labyrinths & Lycanthropes. Po co się męczyć w niedorobione wersje, do tego obarczone specyficznymi fanami w Polsce?
Wspomnę, że nie uwiera mi specyfika trzecioedycyjnego D&D. Uwiera mnie to, że kolejne próby zagrania tylko kończą się napotkaniem ludzi, którzy uparcie twierdzą, że to "generic fantasy", a potem skarżą się na to, że ktoś wykręcił ~40 obrażeń łącznie na wszystkich atakach, na 6. poziomie postaci, "botonierealistyczne". Zamiast robić wiecznie bezskuteczne krucjaty o "słusznie granie", wolę po prostu pograć w co innego. Na niechcących się otworzyć na inne systemy RPG szkoda marnować czasu. To co było wczoraj, było wczoraj. Nie dzisiaj.
photo credit: Marasmusine via flickr.com via cc by 2.0