wtorek, 9 lipca 2013

Achiever/Explorer?

Kiedyś zrobiłem sobie test na GamerDNA dotyczący "psychiki gracza". Wyszedł mi Achiever, a w praktyce coś pomiędzy Achiever a Explorer. Wyniki odpowiednio: Achiever 67%, Explorer 60%, Socializer 40%, Killer 33%.

Postanowiłem pisemnie pogawędzić o moim podejściu do grania w gry. Wpierw od gier komputerowych, po planszówki i RPG, nie tylko trzymając się kryteriów testu pisanego pod gry MMO. Nie będzie tu smęcenia o definicjach RPG czy planszówki, modelu prowadzenia sesji RPG tudzież w jakie eurotrashe i amerigry się gra, dlaczego drafty są über alles, a talizmanowe kostkowanie jest mhroczne. Tekst o tym, co najczęściej interesuje mnie w rozgrywce.

Na początek gry komputerowe...

...ponieważ na nich łatwo mi jest zobrazować moje preferencje gamingowe. Punktem głównym tego wątku jest The Elder Scrolls III, mój ulubiony cRPG. W tej grze najbardziej zachwyca mnie ogrom świata który można zwiedzać, dbałośc o różne drobiazgi i ciekawoski na mapie, swobodę w wykonywaniu różnych misji oraz dołączania do różnych gildii i Rodów. Ogółem, otwarty świat, gdyby mozna było jeszcze modyfikować teren i coś budować, to w ogóle byłby 100% sandbox. Jak na grę z 2002 roku, miodnie.

Pamiętam, jak przede wszystkim grałem w TES 3 w poszukiwaniu róznych ciekawostek, zakamarków i zakątków w świecie gry. Za moich dziecięcych lat bardziej ciekawiło mnie zwiedzanie jak największych połaci gry, wędrowanie po grze, poszukiwanie grobowców oraz jaskiń przemytników.

Kiedy kilka miesięcy temu ponownie wróciłem do Starszych Zwojów Trzy, niby grałem tak samo, ale odczucia z gry miałem trochę inne. Częściej stawiałem sobie cele w postaci "teraz popchniemy linię fabularną Rodu Hlaalu do etapu posiadłości", "teraz wreszcie skończymy Wątek Główny", częściej skupiałem się na eksploracji konkretnej połaci głuszy. Zauważyłem, że bardziej interesowałem się wyposażeniem postaci, a poziomy postaci wbijały się szybciej niż poprzednio. Grałem bardziej metodycznie, jakby od celu do celu.

Nastąpił moment, w którym przeszedłem wszystkie trzy linie główne z podstawki i dodatków, po zwiedzeniu więcej niż połowy wyspy odniosłem wrażenie, że w TES 3 widziałem już wszystko. Nadal mógłbym grać dla odsłonięcia kolejnego zakątka mapy, znalazłbym jakąś nową lokację bądź ciekawie wyglądające miejsce. Jednak odczułem, że to byłoby granie dla idei dalszego wyciskania ostatnich kropli z gry. Morrowind został przeze mnie wyeksploatowany.

W HoM&M IV wolałem grać na jak największych mapach, aby jak nadłużej w nie grać, pozwiedzać i eksplorować je, aby główny bohater był jak najmocniejszy i zebrać jak najwięcej przydatnych artefaktów. Bardziej interesowało mnie łażenie po mapie i kolejno jej "czyszczenie". Z drugiej strony, o ile kiedyś potrafiłem grać w każdą mapę po kilka razy, to obecnie nie wracam do niej po pierwszym jej ukończeniu. Mam odczucie, że nie ma po co; "i tak wyciągnąłem ze scenariusza wszystko co chciałem". Tak jakbym dziś intensywniej eksploatował mapy.

Przejdźmy do planszówek.

Jak wspomniałem we wtorek, lubię to, że część planszówek ma losowo ustalany setup rozgrywki. Dzięki temu za każdym razem rozgrywka wygląda trochę inaczej, można znaleźć coś nowego, można spojrzeć na grę trochę pod innym kątem. A jednocześnie każdorazowo mogę nauczyć się czegoś nowego z rozgrywki, także od tego jak inni gracze grają zależnie od okoliczności.

Weźmy dowolną typową eurogierkę, gdzie losowość ograniczona jest do minimum, w zasadzie gra przypomina te logiczne. Nawet jeśli okaże się że mam smykałkę do grania w daną grę, to co mi po grze, kiedy uda mi się wygrać? W końcu zoptymalizuję taktykę do zwycięstwa, lecz wtedy gra mi nic nie zaoferuje nowego. To jest moment, w którym wyeksploatowałem gierkę; dalej nie widzę sensu w nią grać, bo po co? Przeszedłem grę, nic nowego w niej nie zobaczę. Są inne gry, w które można pograć. Optymalizacja taktyki to jedno, jednak co mi po buildzie w grze, która mi się znudzi po jej (zwycięskim) przejściu? To już bardziej podoba mi się wypracowanie kilka taktyk do wykorzystania.

Oczywiście, podobno gra się (także) dla towarzystwa. Niemniej, prędzej czy później i tak wyczerpią się możliwe ruchy/akcje do wykonania w grze, a jak kiedyś pisałem, z tym samym towarzystwem można zagrać w inną grę.

(No, ok, eurogra z losowym setupem jest git, jak np.: Osadnicy z Catanu i Carcassone. Ale właśnie, gdyby plansze były zawsze takie same, te gry znudziłyby mi się po paru rozgrywkach)

Co do (euro)draftów, to różnie bywa. Lubię 7 Cudów Świata, ale z drugiej strony już po sześciu rozegranych partiach widzę, że mniej więcej od dziewiątej (albo dziesiątej) gra zacznie mi się nudzić. Jedyne co praktycznie losowe jest w tej grze, to gildie w III Erze. Dla porównania, Among the Stars mi bardziej przypadło do gustu właśnie ze względu na dużo bardziej losowy dobór kart, to że każda karta może wystąpić w którymkolwiek Roku (albo w ogóle), a do tego każda z wylosowanych ras trochę zmienia charakter rozgrywki.

Napisałbym za dużo, gdybym wyraził się "lubię ameritrashe". Wciąż nie chcę pochopnie szufladkować ani gier, ani samego siebie jeśli chodzi o planszówki. Ale rzeczywiście, jakoś milej wspominam rozgrywki z gier, mogące podpadać pod tamtą kategorię. Tak ogólnie, to chyba najbardziej podobają mi się albo gry, do których rozegrania potrzeba co najmniej dwóch godzin, albo króciutkie fillerki w mniej niż godzinę.

(Nie muszę wspominać o tym, że etap rozkładania galaktyki w Twilight Imperium jest dla mnie sam w sobie fascynujący? ;-) )

Gdzieś jednak ten "Achiever" w planszówkach u mnie tkwi. Zauważam go głównie w tym, że bardzo lubię widzieć jak największe/najliczniejsze rzeczy w swoim poletku w grze. Nie oznacza to, że lubię jakoś mocno rozbudowywać się. Raczej cieszy mnie samo uczucie w stylu "mam aż 24 Resources w TI", albo "mam 4 Carriery, 2 War Suny i Flagship". Mieć jak najwięcej na planszy, być w czymś tam najsilniejszy, rozwinąć się w jakiejś ścieżce strategii/technologii jak najdalej. Może za jakiś czas rozwinę ten wątek w innym tekście.

Na koniec RPG, czyli podobno gry fabularne

Jak nietrudno było zauważyć w akapitach na temat TES 3 i HoM&M IV, rozwój możliwości (kompetencji) bohatera gracza jest dla mnie ważny. Podczas kampanii erpegowej po prostu chcę jak najdłużej grać postacią, aby jak najlepiej rozwinąć ją.

Poza tym, miewam tendencje do wyznaczania sobie celów podczas sesji RPG, takich jak "teraz przejdźmy tę lokację", "przekonać BNa do swojego interesu", "uwieść szlachciankę", albo "zarobić 100 złotych monet i kupić lepszą zbroję". Lubię także, kiedy faktycznie sytuacje na sesji są różnorodne. Preferuję także otwarty świat przedstawiony.

Miewałem także tendencje do spisywania "CV" swojej postaci - szczególnie jeśli chodziło o dokonania postaci już w trakcie gry. Liczyły się zarówno kolejne awanse karierowe/społeczne, jak i wzniosłe dokonania. Dla przykładu: (wolsung) weteran Wielkiej Wojny, wotański magister nauk geograficzny Mathias Bernhard von Werth w trakcie kampanii został podoficerem RTKA (Biuro Kontroli Thaumologicznej), ustanowił przyczółek RTKA w Alfheimie Zamorskim, wygral "rozmowę" z Rokiem, by ostatecznie zginąć w zwycięskiej walce z królową fae.

Zauważyłem także, że jako prowadzący grę bardziej preferuję grę otwartą, w sandbox, z przynajmniej elementami eksploracji. Najbardziej interesuje mnie to, co nowego zrobią gracze, grając swoimi bohaterami. Może to być zarówno wątek fabularny, jak i zwyczajny zbiór epickich dokonań oraz czynów, albo też to co BG wykombinują w związku z posiadanymi zasobami (a także tymi, które chcą zdobyć).

Jednak z drugiej strony, coraz częściej zastanawiam się, co byłoby dla mnie bardziej cenne w doświadczeniu oraz ograniu - kampania jedną postacią na 10 sesji czy gra dwoma postaciami w dwie osobne kampanie, po 5 sesji na postać. To pierwsze bardziej łechtałoby moje "osiągnięciowe" ego. To drugie, jednak pozwala na lepszą eksploatację gry, kiedy faktycznie przypada te kilka sesji na jedną postać. Przy okazji, grając róznymi postaciami, stosując różne szczególne mechanizmy gry, łatwiej poznać niuanse danego erpega.

Ostatnio natykam się na problem "monotonii grania jedną postacią" w erpegach, ale także w planszówkach polegających na graniu jakimś tam bohaterem. Fajnie jest pograć kilkanaście sesji jedną postacią, ba, spostrzegłem, że konstruuję swoich bohaterów z dość ograniczonej puli inspiracji oraz motywów. Ale z drugiej strony, jeśli po kilku sesjach zakończę (nie mylić z przerwą w cyklu kampanii) granie pierwszym BG, nie za bardzo chce mi się wracać do tego samego zestawu parametrów tego bohatera, w innej kampanii...

von Mansfeld

photo credit: 
(1) by Caro Wallis, CC BY-NC-ND 2.0
(4) by Christine & David Schmidt, CC BY-NC-ND 2.0
Drugie zdjecie pochodzi z gry The Elder Scrolls III: Morrowind
Trzecie zdjęcie pochodzi ze źródeł własnych autora

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.