Zdarzyło mi się parę lat temu zagrać (po raz drugi) więcej niż jedną czy trzy sesje jednym bohaterem w Burning Wheel (obiecuję, to ostatnia postać z BW jaką tutaj prezentuję!) Tym razem dla odmiany jakiś młokos: nie mający nawet dwudziestu lat młody zwadźca Renard z podupadłego rodu szlacheckiego de Hirondelle z jakiegoś Wielkiego Miasta. Osiem sesji zdołałem nim pograć, nim suma interpretacji MG w stylu "Podręcznik to tylko wskazówka" wyszło na wierzch i miałem już dosyć...
Sam koncept kampanii opierał na tym, że wszyscy bohaterowie graczy są bliżej (bracia/siostry bądź kuzyni) spokrewnieni ze sobą pod nazwiskiem rodowym de Hirondelle - czyli całkiem spora rodzinka, nawet do pięciu członków (licząc jednego kuzyna)! Zdarzyło się tak albowiem ojciec wszystkich (ślubnych i nieślubnych, głównie tych drugich) dzieci znany był z podróży i umiłowania do zadłużania się, pozostawiając dzieciom w spadku niezadbaną posiadłość. I akurat ta ich posiadłość w Wielkim Mieście jest wielce zadłużona u jakiejś grubej szychy z kryminalnego podziemia, więc "meta-celem" grupy (motywem przewodnim kampanii) było zebrać wystarczająco dużo środków, aby kiedyś podjąć test Resources (Ob 6) i zdać go - w ramach ostatecznej spłaty długów. A to nie takie łatwe, kiedy gra się młokosami ledwo doświadczonymi przez życie (3 Lifepaths), czyli każde z nich dysponuje niewiele większymi środkami niż to, co noszą ze sobą, jakie mają precjoza czy uzbrojenie, etc.