sobota, 30 marca 2013

[KB #41] Mainstream sux, Sandbox rox!

Z okazji 41. edycji Karnawału Blogowego, niekrótki tekst o tym, dlaczego w praktyce prowadzę bardziej sandboxowe ("otwarte") sesje RPG. Plus parę przykładów, jak z poszczegolnych gier (niekoniecznie mainstreamowych) jacyś prowadzący grę zrobili mainstreamowy marazm i padakę u siebie na sesjach. Moim zdaniem, wsadzanie "głównego (polskiego) nurtu" do każdego erpega jak popadnie to jednak przesada.

Pozytywna część tekstu

Kiedyś nie lubiłem prowadzić sesji RPG. Głównie dlatego, ponieważ myślałem, że trzeba wcześniej przygotować scenariusz z góry narzuconymi (ustalonymi) wydarzeniami, punktami "co ma się zdarzyć na sesji", jednoczesnie "trzeba" zadbać o możliwie wszystko w ramach tzw. oprawy (nie tylko sam nastrój i świeczki, ale przede wszystkim rózne intonowanie głosów NPCów, handouty i tym podobne). Ani nie umiałem dobrze przedstawić tej "oprawy" (szczególnie pod kątem popisów aktorskich), ani nie potrafiłem ułożyć sesji tak, aby była na niej tzw. "ambitna literatura" od Misia Gry i jednocześnie gracze nie czuli się nią ograniczeni.

Zasadniczy problem - jak pozwolić graczom na pełne działanie (aby ich udział miał znaczenie), jak grać wspólnie z uczestnikami, jednocześnie trzymając się linii scenariusza.

W pewnym momencie przestałem kopać się z tym paradoksem, niemniej przez jakiś czas wciąż byłem niechętny do poprowadzenia czegokolwiek. Zmieniło się to po tym, jak poprowadziłem Labyrinths & Lycanthropes. Te trzy poprowadzone sesje (jeden labirynt) skłoniły mnie do zdania, że jednak nadaję się do poprowadzenia czegokolwiek, że prowadzenie sesji RPG może mi się podobać. To kwestia dobrania odpowiedniej gry oraz odpowiednich założeń.

Spostrzegłem, że ostatnio mam ochotę na gry bardziej sandboxowe - jak choćby WFRP 1st w miejski sandbox, szykowanie się do Afterbomby, gdzie również będzie wykonywanie misji w częściowo sandboxowym charakterze. Może to dlatego, ponieważ lubię to, że gracze wkładają swoje pomysły do rozgrywki? Osobiście bardziej do mnie przemawia granie w pomysły graczy zmieszane z moimi. Lepiej się czuję, gdy losuję zdarzenie, podsumowuje to co wyniknęło po tych paru godzinach wspólnej gry. Poza tym, przygotowuję prep w tych aspektach, które mnie nie męczą - miejsce i czas akcji, możliwe ciekawostki, zahaczki, przestrzeń do grania i eksplorowania, potencjalnie dodatkowe generatory do przygotowania. Nie muszę dbać o to, aby jakieś zdarzenia były "literacko spójne". Grywalność przede wszystkim, nawet kosztem "literackości" czy "realizmu". Jesli mają być "prologi", "rozdziały" i "akty", to wtedy jak się zdarzą, bez wstępnej napinki jeszcze przed grą. Czuję się tak, jakbym odrzucając parę mainstreamowych aksjomatów erpegie, rozwiązał u siebie wiele problemów polskich erpegowców związanych z RPG.

Nie przychodzę na sesję z planem, co może na niej niej być; przychodzę z paczuszką pomysłów, które chciałbym wprowadzić do gry i którymi chcę zagrać wraz z uczestnikami. Przychodzę z "planszą" (playsetem) na którym będą grać gracze. Prowadząc sesję RPG, lubię grać z graczami i grać z ich postaciami. Po to przecież uczestnicy przyszli - aby pograć swoimi postaciami.

Ostatnimi czasy, mam większą ochotę poprowadzić Lamentations of the Flame Princess, aniżeli Wolsunga. Dlaczego? Wolsung ma ten sam problem, jaki mają gry zaprojektowane pod granie mainstreamowe - ciągnąć graczy po kolejnych sceneriach lub przynajmniej do z góry zaplanowanej sceny (finału). Męczyłbym się z próbami pogodzenia dwóch rzeczy: jednoczesnego zachowania nader railroadingowej struktury sesji w Wolsungu i nie ograniczania działań graczy w imię przygody. Poza tym, położenie nacisku na eksplorację otoczenia byłoby zagraniem wbrew założeniom Wolsunga. No dobrze, loch w LotFP może być liniowy - ale gra ani rozgrywka nie traci na tym, kiedy gracze oleją jakąś lokację albo zwiedzą tylko jej część.

Może stwierdzenie "gram głównie w sandbox" w moim przypadku jest trochę na wyrost - ogólnie lubię prowadzić w grach, które jasno okreslają jak prowadzić grę, które dobrze realizują swoje załoźenia i mają szczelną, grywalną mechanikę. I przy okazji pozwalają na tzw. "przygody otwarte". Wciąż będę uważać się za Beznadziejnego Mistrza Gry, lecz bez całej tej mainstreamowej otoczki wokół tego jak "należy" prowadzić sesję RPG, prowadzi mi się sesje o wiele lepiej.

 Negatywna część tekstu

Trochę narzekadeł, ale przede wszystkim wyliczanki dedykowane słowom "robisz to źle". Kilkukrotnie spotkałem się z sytuacją, gdzie na jakiejś sesji konkretne erpegi sprowadzono do mainstreamowej metagry Misia Gry/uczestników, w wyniku czego albo wyszły potworki, albo potencjał w danym erpegu został zmarnowany.

InSpectres, trzy sesje. Wszystko wydawało się w porządku, gracze aktywnie wymyślali poszlaki w ramach Kości Zadań. Ale co z tego, skoro po zebraniu wymaganej puli, prowadzący grę to wszystko zadeptał swoją "własną grą" i sprowadzał sesję do mainstreamowego odgrywania scenek przez następne pół godziny. Na ostatniej z tych trzech sesji, te "finalne" 40 minut było odrębną fabułą (na pohybel przebiegowi śledztwa). InSpectres traktowane było jako "erpeg z prostą mechanika, która nie przeszkadza w literaturze od mistrza gry". Co więcej, w jednej z sesji jakiś gracz dostał bonusową kostkę ot tak, bo Misiowi Gry podobało się. Zastanawiam się jakby ten gracz zdzwiłby się, gdyby ktoś w Konfesjonale dookreśliłby jego postać...

Pathfinder RPG, podobno Kingmaker. Wcześniej jakiś Misio Gry prowadził mi scenariusz z Dragon Age RPG. O ile tam przynajmniej nie było jakichkolwiek przegięć jeśli chodzi o stosowanie reguł gry, to w PF cała maniera tego prowadzącego grę rozlała się. Pierwsza sesja okazała się "prologiem", gdzie:
  • Przez 40 minut prowadzący grę opisywal jakieś małoznaczące tło historyczne i pierdoły literackie, a potem pozWowolił nam opisać swoje postacie.
  • Następnie cała rozgrywka była jednym wielkim railroadingiem, gdzie poczynania postaci nie miały znaczenia - scena gdzie nawet jesli dwie postacie nie dały się uchlać na świniobiciu w tawernie, to i tak zostały one ogłuszone i porwane ("bo scenariusz"). Później i tak nadszedłby ratunek dla BG, bo mimo pokonania oprawców i tak przybyła "kawaleria".
  • Cała sesja była puszeniem się w artyzm i literaturę mówioną (w tym jakiś ręcznie robiony postarzany papier "akt kolonizacyjny"), jakby prowadzący grę napatrzył się fabuły w Baldur's Gate, a potem w Dragon Age. Oczywiście, mimo graczy. 
  • Śmieszna ilośc PD za sesję (200 PD na drużynę mimo pokonania encountera z EL wyższym niż dwóch typów po EL 1/3) , a do tego Misio Gry kopał się z wprowadzeniem Kluczy z TSoYa (oczywiście bez Oferty).
Cały ten "prolog" można było zastąpić 15 minutową historią, dlaczego postacie dostały misję stworzenia swojego własnego poletka gdzieś na niecywilizowanych obszarach, w tym anedgotki o porwaniu i tym podobne. Ale nie, bo "erpegie musi być ambitną historią od mistrza gry". No kurwa mać. Jakbym chciał zagrać w Baldur's Gate, kupiłbym sobie te ostatnie Enhanced Edition i pograł samemu.

Po co napisałem powyższe przykłady? Łączy je jedno - sprowadzanie konkretnej gry do własnego erpegie jakiegoś prowadzącego, do tego pod jego własne standardy "głównego nurtu". Bo i tak przecież dokładnie nie przeczytał podręcznika, w tym zasad i reguł gry, struktury gry. Bo i tak nie dał szansy konkretnej gierce, tylko od razu przerobił ją pod "tę samą swoją grę, z inną dekoracją". Bo po co, przecież gra w prawdziwe erpegie, nie jakieś bitewniaki "od linijki". Bo Quentin daje przykład, jak literacić na sesji...

Odnośnie mojego prowadzenia - po pewnej jedynej poprowadzonej przeze mnie sesji w nWoDa, usłyszałem, że m.in. "nie rozrózniałem każdego NPCa z osobna odpowiednią intonacją głosu". No kurwa mać. Mam być słabym prowadzącym dlatego, ponieważ nie mam odpowiednich predyspozycji aktorskich? To RPG, czy warsztaty aktorskie? Jednak przede wszystkim wolę szlifować swoje umiejętności gry z graczami, a nie to, czy mam być lepszy od tysięcy voice actors (włącznie z voice actresses).

Zgadnijcie jaki jest najczęściej wprowadzany houserule w The Shadow of Yesterday, w Polsce? Odpowiedzi proszę w komentarzach. :-)

photo credit: Stephen Rees via Flickr via cc by nc nd 2.0
photo credit: Mariëlle via Flickr via cc by nc nd 2.0