Przytoczę Wam dwie anegdotki. Bo wiecie, odkąd w internecie (rok 2004) oraz w solucji do Icewind Dale II (2003) odkryłem to nasze erpegie hobby, zostałem wtedy oczarowany wizją wyłaniającą się z tych tekstów. Takie wejście w "świat RPG". Przeczytałem wtedy nie tylko opis czym są gry fabularne, ale także o czym one są. Taka jakby obietnica czym jest to hobby.
Jednak te anegdotki nie o tym będą. Pierwsza wydawać się będzie o czymś innym. Czytajcie uważnie.
Zawsze chciałem wejść w bitewniaki. W gimnazjum przez kilka miesięcy grałem w bitewniaka w uniwersum Władcy Pierścieni. Dziesięć lat później zainteresowałem się grą Bolt Action w realiach drugiej wojny światowej. Poniższa anegdota jest o tym drugim:
Oczarowała mnie potyczka prezentacyjna w której uczestniczyłem. Co prawda jej nie wygrałem, ale było blisko. Oczarowało mnie niemal wszystko: od figurek sprzętu, pojazdów i żołnierzy, po zasady gry oraz to, co powstaje w wyniku ich wdrożenia ("grania w grę"). Chciałem toczyć kolejne bitwy, oddziałami jakimi jakimi chcę. Byłem podekscytowany wejściem w potyczki przypominające realia drugiej wojny światowej.Niedługo potem kupiłem solidny zestaw Fallschirmjäger (pod okres '43 - '45) wraz z podręcznikiem do gry oraz specjalnym pudelkiem aby bezpiecznie przechowywać figurki. Na całość wydałem tak do 500 złotych, sporo.Szybko okazało się, że najpierw muszę samemu skleić każdego żołnierza, każdą duperelę! Wyobraźcie sobie, że oprócz broni, do plastikowego ciała doklejacie odpowiednią głowę. I tak do 60 razy. Plus jakieś 60+ części jednego pojazdu (niszczyciela czołgów z fartuchem pancernym), dla którego trzeba osobno skleić podwozie od zera. Przygotowywanie moździerza czy armaty przeciwpancernej wymaga makiety (z dekoracją), czyli prawie jak mini diorama. Szaleństwo!Czułem silną frustrację za każdym razem próbując babrać się w kleju tak, aby figurkę w ogóle skleić, aby coś nie odpadało w trakcie przenoszenia. Mam bardzo słabe zdolności manualne, rzekłbym że jestem niezdarą. Ale mimo to wstępnie skleiłem cały zestaw, nawet zamówiłem wykładzinę PCV jako podstawę pod armatę ppanc.Zostało pomalowanie tego wszystkiego. Dodatkowy koszt (farbki), dodatkowy czas i beczka frustracji tylko czekająca na to, kiedy coś źle maznę albo kiedy efekt finalny będzie opłakany. A co jeśli w przyszłości dokupiłbym kolejne figurki? Kolejna frustracja, klejenie, frustracja, malowanie, frustracja, składanie...Nie pisałbym o tym wszystkim, gdyby nie to, że fandom gier bitewnych ceni sobie tzw. "wysoki poziom". A dokładniej to, aby wszystko prezentowało się jak do zdjęcia, jak niemal makieta z jakąś bitwą historyczną. Rozumiem to i nie stawiam tu żadnego zarzutu: fani nie chcą aby jakiś szary niepomalowany żołnierz szpecił obraz który chcą pokazać laikom odwiedzającym ich konwenty czy spotkania z grami.Jednak dowiedziałem się, że przede wszystkim powinienem być fanem modelarstwa aby grać w bitewniaki. Tak jakby sama potyczka w Bolt Action była zwieńczeniem, efektem końcowym całej tej ceregieli w modelarstwo. Mówili mi, że "sklejanie i malowanie figurek to najfajniejsza rzecz w tym hobby". Przestałem grać w Bolt Action. Trochę z lenistwa, głównie z powodu frustracji oraz rozminięcia się z oczekiwaniami - nie tyle z grą, co ze środowiskiem o niej. Ale dalej w efekcie przestałem grać w grę Bolt Action.
Wiecie, mogłem wcześniej sprawdzić w co się pakuję. To już bez znaczenia, pieniądze zmarnowane, czas w sumie też, solidna lekcja na przyszłość.
Mógłbym też zainteresować się bitewniakami które od razu oferują gotowe figurki, lecz pozostaje problem z kim miałbym w to zagrać. To ogółem powszechny problem towarzyszący tego typu grom (może oprócz WFB). Mógłbym też u kogoś zamówić gotowe figurki (albo nawet zlecić sklejenie/pomalowanie własnych) lecz dalej, weź tu szukaj zainteresowanego tą usługą...
A teraz druga anegdota, o grach fabularnych. To nie moje przeżycia, to mój konstrukt myślowy. Czytajcie uważnie.
Kiedy zapraszano mnie na sesję RPG, opowiadano mi o niesamowitych historiach jakie przeżywają bohaterowie. O tym, że fabułą jest najważniejsza, że sesje RPG polegają na odgrywaniu postaci, wczuwaniu się w nią. Jak fajne jest przeżywanie powstającej na bieżąco historii. Jak ważne jest odgrywanie postaci aby była ona jak z krwi i kości. Mówili mi te dziwne słowa takie jak immersja, scenariusz, historia postaci. Nawet poprosili mnie o napisanie historii swojej postaci...Na samej sesji RPG, tworzyliśmy postacie. Pełno cyferek, pełno wielu opcji które mi nic nie mówią. Jak mam to wszystko wybrać? Dwa tygodnie temu wypełniałem PIT-39, czuję się teraz podobnie. OK, Mistrz Gry oraz pozostali gracze mi pomogli. Dalej mam mgliste pojęcie co mam robić na sesji. Mam odgrywać postać, prawda? Czy te moce są ważniejsze od odgrywania? Jak mam odegrać ten atut, ten czar, tę moją Zręczność 14?Sesja. Pół godziny odgrywania naszych postaci przy ognisku, a potem pierwsza walka. Rzuty na inicjatywę. Każdy deklaruje jak atakuje przeciwnika, jaką zdolność, jaki czar. To trwa godzinę. Ale cała sesja ma jeszcze dwie takie walki. Czuję, że tak to było zaplanowane, abyśmy poturlali i pomachali orężami. Nie czuję w tym żadnej ekscytacji. Mało było odgrywania.Po tym wszystkim Mistrz Gry powiedział mi, że te wszystkie cyferki tak naprawdę nie są takie ważne. Że najważniejsze są nasze wybory, ważna jest opowieść. I abym nie przejmował się całą tą kostkologią...
Zostawiam was z tymi anegdotami. Umyślnie przedstawiłem dwie strony medalu, bo problem jest ten sam - obietnica prezentowana osobie nowej, a jej realizacja.
Zastanówcie się, jak przedstawiacie dane hobby, a co faktycznie robicie na sesji. Co gra robi w takcie sesji? Jak chcecie przedstawiać komuś swoje własne hobby? Czy używacie metody (gry) adekwatnej do prezentowanej przez was obietnicy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.