wtorek, 11 stycznia 2011

Wolsung na służbie - Cyklon, Procesor i skrzynki z narzędziami

W poprzednim tygodniu miałem szczęście skontaktować się z pewnym graczem, który pogrywa w Wolsunga od pierwszego wydania podręcznika. W zasadzie już dzień przed pierwszą sesją (czwartkową) wszystko zostało zorganizowane. Paradox Cafe w Warszawie, godzina 16-sta. Ponieważ rozegrałem do tej pory zaledwie trzy sesje w tym roku, taka okazja (i jeszcze tak sprawnie ustalona) na liznięcie piątego w sumie systemu nie mogła być przeze mnie zmarnowana.


---------------

Przybyłem wcześniej, co dało mi czas na stworzenie postaci. Ot, jakiś wotański magister nauk geograficznych, który po doświadczeniach Wielkiej Wojny podjął się profesji poszukiwacza śladów po bytności nieumarłych (w tym też i samych ichmości); Ekslorator/Badacz, jakby ktoś się pytał. Pierwsza sesja okazała się zaledwie wprowadzającą, rozgrywką w trójkę (drugi gracz prowadził orka - archetyp Śledzczego - szamana swojego plemienia, który wyruszył z Winlandii w świat). W przeciągu tych trzech godzin rozgrywka toczyła się w Lyonesse, na motywie "tropienia i zwalczania komu... to jest, rewolucjonizmu". Najpierw porwanie śmietanki towarzyskiej podczas pierwszego kursu nowej linii metra "lajoneskiej" od strony rewolucjonistów, poszukiwanie sprawców oraz samego wagonu. W międzyczasie orkijski szaman przekonał jednego z "szych komuszych" do wygadania wszystkiego Alvenyardowi oraz rekrutacji do tej organizacji. Gdy teraz to piszę, wydaje się iż wiele się nie działo; ot istotne jest przejście do samej sceny finałowej, kiedy to moja postać odszukała tajemny mechanizm otwarcia "przejścia" gdzieś w zapomnianych tunelach metra. Klasyczna gonitwa wagonowa, w trakcie której udało się odstrzelić jedno koło -  oraz "nacisnąć" na hamulec pociskiem przeciwpancernym wagonu  - Głównego Złego (zasługa mojej postaci), ale niestety ostatecznie Główny Zły zdołał zwiać ze swoim wagonem i tajemniczą machnierią oraz ludźmi w środku [1 znacznik w Pościgu, gdy nasze postacie wszystkie straciły]... Suma sumarum, sesja zakończyła się na 2 konfliktach dialogowych, 1 walce i 2 pościgach.

---------------

Druga sesja- niedzielna w tym samym miejscu o 11-stej - rozegrana była w ekipie czterech graczy (każdy miał postać o innym archetypie), a później z dołączeniem się piątego spóźnialskiego. Ekipa: człowiek eksplorator/badacz [ja], ork śledczy, troll ryzykant z młotem, elf salonowiec; później dołączył człowiek ryzykant "artysta". Całość (w tym robienie postaci trzem graczom) trwało pięć godzin. Tym razem akcja rozpoczęła się od porwania profesora Heinricha "Procesora" von Stuhla (pseudonim powstały z mojego przejęzyczenia się) przez tajemniczą blondynkę, której - dzięki Bohaterom Graczy -  nie udało się ukraść artefaktycznej czaszki (premie +5 do wszystkich testów przeciwko mumiom za żeton).

Po dostrzeżeniu uciekającego sterowca z dachu muzeum, BG podjęli decyzję o gonieniu go w kierunku Atlantydy, wynajmując dwie Wiwerny "na koszt muzeum" (oczywiście z namówieniem kustosza na to, by ktoś z BG nie stracił jednego oczka w Bogactwie). Rozegrała się długa pościowa batalia ze sterowcem, podczas którego dwie Wiwerny musiały odeprzeć zakusy gargulców. Tutaj zaczęły się pierwsze "epickie" pomysły na zastosowanie kart. Najpierw dzięki karcie moja postać "zauważyła iż właśnie niedaleko rozpętał się cyklon". Później grający trollem uznał, że na gargulec "spadła skrzynka z narzędziami z samolotu przelatującego daleko nad nimi". MG swoim sterowcem bronił się na tyle dzielnie, iż nawet po zlikwidowaniu jednego gargulca (nie pamiętam czy drugi także wyeliminowany był), miał dwa lub trzy znaczniki, zaś nasze postacie od 1 do 3. I tutaj MG po raz kolejny miał szczęście w asowaniu. Zdołał odebrać wszystkim postaciom znaczniki w rzucie, zaś dopiero po złożeniu się wszystkich graczy (karty) na moją postać (ST 29 dobicia mojej postaci wobec rzutu 56), udało się odnaleźć przybliżone miejsce lądowania sterowca na Atlantydzie.

Na samym lądzie wpierw udało się sklepać tyłki sześciu goblinom patrolowymi (po wybitnie nieudanych próbach ukrycia się), a później przekonać szamana do pomocy (ostatecznie poza informacją o pewnych ruinach oraz szlakiem do niej, wiele nie powiedział). Tutaj troll ze swoim młotem zaczął wykorzystywać swój Gadżet w dyskusji (np..: głaskanie młota); tu dopiszę, iż ta postać w zasadzie działała tylko i wyłącznie młotem., co najmniej raz znów padła "skrzynka z narzędziami". W międzyczasie moja postać zrobiła dokładniejsze notatki zegara słonecznego, całkowicie odmiennego od tych wanadyjskich... Co by się tu nie domyślać: w ruinie azteckopodobnej rozegrał się Finał. Znając trudność i warunki każdego z rodzajów starć (dialog, pościg, walka), zdecydowaliśmy się na walkę; w końcu aż trzy postacie dobrze sobie w niej radziły, czyli: człowiek ryzykant (rapier), moja postać ([url=http://pl.wikipedia.org/wiki/Karabin_przeciwpancerny_wz._35]pamiątką po Wielkiej Wojnie[/url]) oraz troll swoim młotem. Dziesięć ghuli, strzyga oraz mumia pilnujący profesora przy jakimś portalu architektonicznym z magicznymi znakami. Ghule zostały dość szybko wyeliminowane, zaś moja postać mogła się popisać zdjęciem dwóch znaczników na raz mumii oraz finałowym dobiciu nietkniętej (3/3 znaczniki) strzygi strzałem w górną część czoła. Zasadniczo taktyka została więc zrealizowana prosto: moja postać wspiera z dalekiego dystansu, zaś reszta odciąga jak najdalej mnie przeciwników.

Wszystko to skończyło się udanym powrotem do jakiejś "cywilizowanej mieściny" na Atlantydzie oraz rozgłoszeniem tych wszystkich czynów. Postacie dostały wynagrodzenie od muzemu (+1 do Bogactwa). Słowem, 1 konflikt dialogowy, 1 pościg, 3 walki.

--------------

Pojęcia jak "cyklon", "młot" czy "skrzynka z narzędziami" trafiły do nieformalnej Księgi Rzeczy Zakazanych na sesjach; bowiem zwłaszcza po ciągłej próbie zaimplementowania tego ostatniego od pościgu za sterowcem padały salwy śmiechu, później zmieszane z zażenowaniem. Jestem zdania, że w Wolsunga nie da się grać całkowicie na poważnie, zawsze ktoś kartami lub samą akcją sytuacyjną spowoduje pogrzebanie powagi. Przyjemnie mi się grało z taką mechaniką konfliktów, zaś mimo moich obaw o improwizację, nierzadko udawało mi się sensownie kartami wybronić. Za obie sesje dostałem w sumie 9 PD (na obu po 2 PD za odgrywanie), oraz dwa osiągnięcia (odstrzelenie małego ruchomego obiektu podczas pościgu oraz jako jedyny nieutracenie znacznika na sesji podczas jednej z walk); zresztą, znaczniki w walce traciłem głównie po nieudanych próbach dobicia. W moim odczuciu, brakowało od mojej strony głównie lepszego odgrywania (dwaj gracze otrzymali 3 PD za odgrywanie, natomiast salonowiec - który ciągle kombinował ze "znajomością wujków" i trzeba mu było metagrowo pomagać - 1 PD, natomiast trollowy amator młota 0 PD), oraz czasem popełniałem błędy związane z samą naturą decyzji wynikającą z zagrania karty. Z innej strony, wszelkie niepowodzenia w dialogach (w pierwszej sesji moja postać jako pierwsza "schodziła", w drugiej niewiele uczyniła) można zwalić na absolutny brak zdolności socjalnych (przed drugą sesję zamieniłem umiejętność w Przyrodzie na Perswazję), zaś po sesjach zorientowałem się iż moja postać nie ma nic konkretnego do scen pościgowych.

Uznałem, że w postaci nie będę bardziej babrać, poza jej rozwijaniem w ramach punktów doświadczenia. Wczoraj wysłałem zamówienie w Rebelu.pl do zakupienia podręcznika do Wolsunga oraz Savage Worlds (wiem, że było święto wczoraj). MG zapowiedział od razu, że w nadchodzącym tygodniu postara się zorganizować sesję. Ma już dziewięciu chętnych, podjął się ich podzielenia na 3 drużyny (doświadczony gracz, mniej doświadczony gracz, niedoświadczony gracz), gdzie mnie zaklasyfikował jako "doświadczony gracz". Tamte sesje były więc głównie wprowadzeniami, ze scenariuszami niedopasowanymi do postaci (pierwszy jakiś z Poltera, drugi jakiś "generyczny" autorski MG).

Takowoż wyrównałem "rekord" z roku 2009, kiedy to rozegrałem 5 sesji na żywo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.