Po prelekcji "Jak grać po chrześcijańsku" Arkadiusza Ciesielskiego na Avangardzie 007 nasuneła mi się pewna refleksja. Nie, nie na temat chrześcijaństwa. Mój znajomy poruszył zagadnienie podpadające pod immersję - choć stosując moim zdaniem nazbyt religijne nazewnictwo - czyli wpływ odgrywanej postaci na odgrywającego. Innymi słowy: jak bardzo wczucie się w bohatera może oddziaływać na nas samych po sesji RPG.
Prelegent przytoczył przykłady prób wczucia się w demona, a słuchacze kontrargumentowali przykładami aktorów grających role czarnych charakterów. Wcześniej spotykałem się z różnymi strategiami wczucia się Mistrza Gry w jakiegoś bardzo waznego BNa jak choćby "odgrywaniem przed lustrem", długie przygotowywanie się do roli czy próba myślenia jak postać. Nie będę oponować przeciw którejkolwiek z metod. Nie w pełni o tym napisałem tę notkę.
Leże Misia Gry
Część MG piszących na blogach czy na rzecz serwisów o prowadzeniu wspomina (choćby pośrednio) o tym, jak przygotowywać się do sesji. W tych poradach znajdziemy także wskazówki jak dobrze odegrać jakąś rolę. Szczególnie "Odgrywacze" wg teorii Q10 preferują głęboką immersję przy odgrywaniu postaci, stając się przez te kilka godzin sesji "drugą, inną postacią".
Po prelekcji Ciesielskiego doszedłem do wniosku, iż... nie odgrywam BNów jako Mistrz Gry. Nie wczuwam się w ich osobowość, zasady rządzące ich psychologiczną płaszczyzną, wspomnienia czy przyzwyczajenia. Zamiast tego przygotowuję sobie zbiór zachowań, zainteresowań i poglądów zawarty w punkach, który później staram się odtworzyć na sesji. Tak, "odtworzyć", bowiem odgrywaniem nie można tego nazwać. Niczym skrypt w grach komputerowych, w danym momencie sprawdzam, jak BN powinien się zachować. Traktuję bohaterów niezależnych jako narzędzia kreujące sesję, nie jako obiekty pozwalające poczuć się "drugim, innym człowiekiem" (tudziez przedstawicielem innego gatunku). Dla mnie, moje postacie na sesjach RPG to narzędzia pozwalające współuczestniczyć z graczami, współtworzyć akcję i fabułę.
Nie wczuwam się w postacie. Nawet jeśli BNem jest proakwitański nacjonalista chcący rozpętać krwawą wojnę w Bawencji. Jestem pewien, że na tym cierpi jakość mojego prowadzenia. Choć z drugiej strony, dla mnie BNi nie są najważniejsi w prowadzonej przeze mnie przygodzie. Najważniejsi są Bohaterowie Graczy.
Odnosząc to do prelekcji mojego znajomego: może dzięki temu zapobiegam zaśmiecaniu sobie głowy jakąś fikcyjną osobowością. Mimo iż z 97% treści prelekcji się nie zgadzam, to muszę zgodzić się z tym, że czasem zbytnie wczucie się w BNa może zaszkodzić na samej sesji RPG. O przypadkach "NPC-pupilków Mistrza Gry" wielu z Was słyszało, jak i również zdarza się prowadzącemu grę rozczarować, gdy jakiś ważny BN zostanie zbyt szybko zaciukany, tudzież wyeliminowany z wpływu na fabułę czy akcję. Nietrudno przywiązać się do postaci, która stanowi ważny [choć nie zawsze ma ogromny wpływ na świat przedstawiony] element kampanii i jest wykorzystywana od wielu sesji pod rząd. Czasem my, prowadzący grę, możemy zapomnieć, że bohater niezależny to tylko kolejna z wprowadzonych postaci na sesjach RPG. Zniknął jeden, pojawią się następni.
Poszukiwacz sesji RPG, czyli Gracz.
Mimo różnych tekstów o tym, że "Mistrz Gry bardziej przygotowuje się do sesji RPG niż Gracz", tak naprawdę prowadzący grę ma na swojej głowie możliwość odegrania co najmniej kilku BNów. Nawet jeśli głęboko wczuje się w jednego, to [dobry prowadzący] i tak w pewnym momencie skupi się na innym "NPCu". Natomiast Gracz zasadniczo odgrywa tylko jedną postać: swojego Bohatera Gracza. To on może być pupilkiem gracza. Na potrzeby dalszej treści, pominę potencjalne różnicę w pojmowaniu ról w grupie jak "gracz" czy "prowadzący grę" w grach z nurtu indie.
Mając tylko jedną postać - swoją własną - możemy lepiej poświęcić się na jej odgrywaniu i prowadzeniu w rozgrywce. Starając się wczuć w klimat (atmosferę sesji), ogarnąć i tworzyć fabułę, podejmując działania (akcja), chcemy by postać robiła to i zachowywała się tak, jak zaplanujemy. Część graczy preferuje wejście w stworzoną przez siebie fikcyjną psychikę.
Podobnie jak dla mistrzowania, odniosłem wrażenie że najczęściej nie odgrywam (z perspektywy immersji) BG, tylko ich odtwarzam. Tyczy się to głównie postaci pod jednostrzałówki, na których nie zależy mi szczególnie na tym, by postacie osiągnęły coś wielkiego czy uniknęły jakiejś ogromnej szkody. Każda moja "jednostrzałowa postać" ma przypisany pewien zbiór cech, poglądów i zainteresowań, które staram się odtworzyć. Jestem zwolennikiem stwierdzenia "najlepsze historie i osobowości tworzy się na sesji RPG", nie potrzebuję więc stworzenia głębokiego i rozległego rysu psychologicznego dla BG, który i tak zaistnieje w fikcyjnej przestrzeni współwyobrażonej na nie dłużej niż 4-5 godzin... Z innej strony, może na tym cierpi moje uczestniczenie na sesji, lecz pozwala mi to oddystansować się od "jednostrzałowej postaci".
Arek wspomniał na prelekcji, że za bardzo wczuwając się w coś [choćby w bohaterów książki, sesji RPG] możemy "naznaczyć się złem", jeśli bohater w którego wczuwamy się podejmuje bardzo złe - z punktu widzenia religii chrześcijańskiej - czyny. Co prawda nie zgadzam się z chrześcijańską otoczką w tym temacie oraz prostolinijną korelacją "immersja - ryzyko zaszkodzenia sobie", lecz moim zdaniem interakcja obiektu z obiektem zawsze niesie jakąś zmianę dla obu obiektów [jednostek autonomicznych]. Może dzięki "odtwarzaniu", a nie "odgrywaniu", zabezpieczam się przed negatywnym wpływem zbyt mocnego wczucia się w prowadzonego bohatera?
Nie jest prawdą stwierdzenie, że w ogóle nie odgrywam postaci wedle pojęcia "immersja". Czuję potrzebę wczucia się - choć odrobinę - w postać, gdy planuję nią zagrać przynajmniej przez jedną kampanię. Sądze, że wtedy postaci należy się choćby szkielet szkieletu dokładniejszego rysu psychologicznego, jakieś solidniejsze osadzenie w świecie po to, by mieć więcej wskazówek, jak lepiej kreować akcję i fabułę swoim BG. W końcu postać "zarabia" nie tylko na potrzeby finału kończącego granie nią, ale także na następne sesje i kampanie. Automatycznie zaczynam trochę lepiej dbać o postać.
Ze zbyt głębokim wczuciem się w postać mam nieprzyjemne wspomnienia. Już we wstępie grania w RPG popełniłem faux pas, czyli "granie samym sobą" (pewne aspekty mechaniczne wyidealizowane i archetypizowane, ale osobowość i wygląd identyczne "plus retusz"). Nie twierdzę, że grało mi się źle: w pewnym momencie po prostu zaczęły narastać niedogodności, a ponieważ miałem mniej dojrzałości niż dzisiaj, przechodziło to na konflikty pozasesyjne. Zakończyło się moim rozstaniem z grupą, po 18 sesjach w jednym cyklu oraz kilkunastu przerywnikowych jednostrzałach innymi postaciami razem rozegranymi. Doświadczyłem na samemu sobie niepohamowanie względem tego, że Bohater Gracza jest odrębną, fikcyjną postacą stworzoną na potrzeby rozgrywki.
Kto twierdzi, że w PBFach nie da się wczuć, może się mylić. Owszem, pisanie nie częściej niż raz dziennie sprawia, że praktycznie dynamika akcji nie istnieje. Mi wystarczyło jednak dłuższe i regularnie granie z kilkoma osobami w jednej sesji, rozpisywanie wspólne dialogów, by mocniej wczuć się w tworzoną przygodę. W takich okolicznościach szkodę zainicjowały co prawda zdarzenia zgoła nie-RPGowe i spoza tego forum, lecz tamte moje brudy po prostu wlały mi się w postać [kanał immersyjny] i zaszkodziły sesji.
Dlatego by zapobiec takim przypadkom, stawiam sobie pewien limit na wczucie się w BG. Jest on zawieszony stosunkowo wysoko (tj.: nie pozwala na wiele reakcji wymagających głębokiej immersji z mojej strony), więc co prawda ograniczam pewne spektrum aktorskich czy psychologicznych uzewnętrznionych reakcji, lecz mogę mieć pewność, że przynajmniej częściowo będę trzymać jakiś dystans wobec BG.
Samo wczuwanie się w postać może przebiegać na rózne sposoby. Jedni gracze traktują swojego BG jako "tamagochi", drudzy szlifują jego teatralne odgrywanie i jak najgłębsze wczucie się w "dramat personalny", kolejni chcą jak najpełniej odzwierciedlić postać w opowieści (tudzież wykreować jak najlepszą opowieść), a jeszcze inni chcą zadbać, by bohater był jak najlepszym towarzyszem do rozmów czy działania. Każdy z wymienionych (i nie wymienionych) sposobów może doprowadzić do tego, że zbytnio wczujemy sie w postać i zapomnimy, że "postacią nie jesteśmy". A wtedy postać faktycznie może "wpłynąć" na nasze zachowanie. W sieci wiele jest tekstów o tym, jak "najpełniej odgrywać, wczuwać się", ale mało o tym, jak zachować dystans jednocześnie wczuwając się w klimat/atmosferę sesji, odgrywanie swojej postaci oraz wydarzenia w świecie przedstawionym.
Ciekawa notkam, ciekawy problem. Może czas zrobić badania psychologiczne na ten temat? ;)
OdpowiedzUsuń@Matt
OdpowiedzUsuńNie mam na tyle kompetencji i wiedzy, by móc prowadzić badania psychologiczne na ten temat. A u psychiatrów i psychoterapeutów już bywałem. Ze zgoła róznych przyczyn niż RPGowych. ;) Trochę mogę powiedzieć o tym, jak funkcjonuję.
Zresztą, przedmiotem takich badań byłoby: jak wielu graczy odtwarza role, a nie odgrywa? Jak wielu graczy wczuwa się głęboko w postać? W jaki sposób gracz wczuwa się w postać? Wiele odniesień do samego mojego tekstu.
Raczej interesowałyby mnie skutki immersji, te krótko- i te długofalowe. Idę teraz na trzeci rok psychologii, projekt badawczy przede mną, zobaczymy. ;)
OdpowiedzUsuń@Matt pozwolę sobie wrzucić kilka rzeczy, bo już się zajmowałam immersją. Zastanów się:
OdpowiedzUsuń- jak chcesz ją definiować dla siebie i dla osób badanych (jeśli powiesz tym osobom po prostu "immersja", każdy będzie to inaczej rozumiał);
- w jaki sposób chcesz ją badać: wywiady "po fakcie" są mniej wartościowe, najlepiej było by obserwować na bieżąco bo czasem to się dzieje spontanicznie;
- jakiego rodzaju skutki chcesz badać - społeczne, poznawcze, wpływ na osobowość...?
A tak poza tym pozdrawiam i życzę powodzenia :)
Grani sobą to moja sztandardowa przygoda. Używam ją zawsze dla początkujących graczy, których chcę wprowadzić w RPGie i system. Nie tworzą postaci, ni zastanawiają się nad mechaniką tylko zaczynają grać. Dopiero później wprowadzam powoli Kartę Postaci, statystyki itd.
OdpowiedzUsuńW każdym razie albo miałem szczęście albo gracze byli odpowiednio zdystansowani, że nigdy nie miałem w związku z tymi postaciami problemów. Powiem więcej, to właśnie one chyba najlepiej się zapisały w naszych wspomnieniach.
@Avnar
OdpowiedzUsuńMoże pod "granie sobą" rozumieli po prostu granie pewną wizją siebie, a nie kimś, kto z założenia jest nimi samym wsadzonymi w świat? Nie twierdzę, że sama metoda jest zła, tylko że nadużywanie jej (to chyba najodpowiedniejsze słowo) może bardzo mocno zaszkodzić. Poza tym wspomniałeś, że później jednak nadają postaci cechy świadczące o tym, że to są fikcyjni BG, a nie sami gracze w innym świecie.