Mało mainstreamowa sesja RPG jak na wybitnie mainstreamowy system D&D 3.0, czyli z udziałem 1 MG, 5 Graczy oraz 1 Obserwatora "Niby-Gracza". Tym "Niby-Graczem" byłem ja. Bynajmniej z powodu braku sukcesów podjętych działan, jak w poprzednich sesjach. Styl pisania jak z poprzedniej notki: trzecioosobowa narracja.
Bohaterowie Graczy:
Zuzanna "Obca": Amara, człowiek Tropiciel 3
Krzysztof "Czarny": Hank, człowiek Łotrzyk 5
Przemysław "Sinister": Khel-darin, krasnolud Wojownik 3
Tomasz "Toban": Robur, półelf Druid 4
Maciej "Jedi": Jorus, człowiek Czarodziej 4
Plus truchło mojej postaci, które na ostatnie 40-50 minut sesji zostało wskrzeszone. Niestety, wtedy kiedy najciekawsze co było na sesji już minęło.
Jak za rączkę, ku śmierci.
Bohaterowie przechodzili przez wielką jaskinię pełną stalaktytów i stalagmitów. Jedni rozpoczęli sprawdzanie obszaru na własną rękę, inni zainteresowali się usłyszanymi odgłosami schodzenia po schodach. Khel-darin, Robur i Hank napotkali na Grandera, czyli drugiego krasnoluda w Twierdzy, który jeszcze kilkadziesiąt minut wcześniej został uratowany czarem leczącym przez półelfa. Okazało się, że mag Preator kazał zniszczyć most prowadzący przez podziemny kanion którego dno stanowiła Zamarznięta Rzeka. Nad tą rzeką zastawiona iluzja wcześniej zniszczonego mostu: kto przekroczył granicę iluzji, miał wpaść w przepaść... Amara widząc, że przybysz jest ich sprzymierzeńcem, poszła dalej aż w pewnym momencie wyczuła zmianę grunt. Wpadła w przepaść, ku Zamarzniętej Rzece. Po stoczeniu batalii z prującym nurtem monotlenku diwodoru, traperka spłynęła kanałem w siną dal.
Jorus dzięki magicznej analizie dostrzegł iluzję. Namacalne próby (kosturem czy rękoma) ze strony druida oraz łotra nie potwierdziły słów Grandera, a później Yorusa. Hank, w momencie kiedy Amara jeszcze nie spłynęła, postanowił zejść na doł po drabince, jaką wyciągnął napotkany krasnoludzki magowoj. Wtem, pięć gigantycznych pająków dreptalo po suficie. Trzy zainteresowały się przepaścią, dwa - bohaterami na podziemnym szlaku.
Dlaczego potęga Spiderman'a to bujda?
Jorus wespół ze swoim sowim chowańcem, dzielnie odpierało pająki. W tej batalii - poniekąd wykorzystując fakt, iż ośmionogi interesowały się "pożywieniem" w przepaści" - udało się magowi i dziobowi jego ptaka ściąć trzy pajęcze liny, na których wisiały pająki. W pewnym momencie Robur także postanowił zejść, szukając możliwie istniejącego ukrytego przejścia. Tylko cudem rozbujając drabinkę (na której był jeszcze Hank), uniknął żuwaczek pająka. Półelfowi zdarzyło się niestety spaść, a po stoczeniu wielosekundowej, epickiej walki z wodnym żywiołem (i pewnym strąconym pająkiem, który z nurtem rzeki płynął w jego stronę), druid spłynął do tunelu.
Grander wypchnął jednego z pająków w przepaść, ratujać truchło Argidera. Co z ostatnim, piątym pająkiem? Hank sięgnął po swój nóż i rzucił nim celnie w linę przeciwnika.
Po stoczonym woju z wodą i pajęczakami, krasnoludzki mag z origami w kształcie łabędzia wytworzył na rzece łódź, którą bohaterowie którzy zostali (Hank, Jorus i Khel-darin) popłynęli w leniwym tempie przez tunel.
Prawie jak sądny dzień, czyli wejście Architekta.
Drużyna dotarła do chatki Oswalda, gnoma który z powodu jakiejś prozaicznej rzeczy został przeklęty przez Preatora. Ten gnom okazał się nader świrnięty na punkcie pomagania innym, opiekując się nawet jakims przechwyconym gigantycznym pająkiem. Robur i Amara odpoczywali w lazarecie. Poza wskrzeszeniem Argidera, w tym fragmencie sceny praktycznie nic istotnego się nie zdarzyło.
Do chatki zawitał mag Preator, który odbył z drużyną solidną rozmowę o ich uczynkach w Labiryncie (w czasoprzestrzeni pierwotnej drużyny, 500 lat w przód) oraz w Twierdzy Słonecznego Sokoła. Opowiedział o tym, że Labirynt jest tak naprawdę czasoprzestrzennym śmietnikiem rzeczy, które nie podobały się potężnej istocie. Bohaterowie mogli wrócić do swojego czasu i przestrzeni, jednak ryzykując, że - po wywołaniu większego zła, niż które nominalnie napotkało Twierdzę - nie ma pewności co do tego, jak ich świat będzie wyglądać. Ostatecznie przyjęli misję, która mogła być elementem naprawienia tego, co nabroili. Mają zawieść cięzki i wielce wartościowy pakunek do pewnego strażnika giganta w górach, przez ekstremalne mrozy. Na szczęście, poza odzyskaniem całego ekwipunku jaki potracili w "swojej" czasoprzestrzeni Labiryntu zyskali parę sztuk malutkich amforek z maścią przeciwko zimnu oraz zwojów chroniących przed chłodem.
***
W sumie, mogło nie być mnie na tej sesji. Najciekawsze nieco ponad dwie godziny temu minęlo, gdy moja postać była martwa, zaś później i tak nie miałem jak [ani pomyslów] wykazać się. Cała sesja trwała nader krótko (nieco ponad 3 godziny) - nie licząc ponad półgodzinnej rozmowy Hanka z Preatorem na osobności - i chyba dobrze, że tak szybko się skończyła. Gdybym w niedzielę rano wiedział jak sesja będzie wyglądać, po prostu powiadomiłbym MG, że mnie na tej sesji nie będzie.
Tę sesję mogę uznać za rozczarowanie ze względu na moje wykonanie prowadzenia postaci. Zdawałem sobie sprawę z tego, że przynajmniej kilkadziesiąt minut sesji umknie mi ze względu na to, że "ktoś musi mieć jak wskrzesić postać". Niemniej nawet pomysł z żyjącymi planami zaświatowymi w D&D nie został wykorzystany choćby na 10 minutowy przerywnik dla mojej postaci...
Ilustracje:
1) Lewis & Clark Cavern, fot.Michael Brunk, http://www.flickr.com/photos/aboyandhisbike/5947550115/ licencja CC BY-NC-ND 2.0