niedziela, 7 sierpnia 2011

Eksploracja Północy w Greyhawk #4 - D&D 3.0

Czwarta sesja w kampanii minęła, w nocy z soboty na niedzielę [6-7.08]. Rozgrywka trwała od nocy do przedświtu; jakieś pięć godzin. Można stwierdzić, że wydarzenia w grze przeszły do decydującej fazy, gdzie to głównie od bohaterów zależy, czy przeszłość danego zakątka zostanie zmieniona. Coby tu nie spoilerować przed samym raportem z sesji: BG wpadli w coś większego niż tradycyjne trudności zwiedzania starego lochu.


Pewnym pozytywnym aspektem jest to, że część postaci czuje, że wizyta w tym labiryncie wiele ich nauczyła. Przed sesją parę postaci osiągnęło 4. poziom postaci, a po tej sesji dołączył kolejny BG do tego grona. Osobiście uważam, że uśrednione tempo "awans do 4-5 sesji" na niskich poziomach raczej wskazuje na trudniejszy dla postaci i graczy wariant konwencji heroicznej... Inna sprawa, że praktycznie od tej czwartej sesji bohaterowie praktycznie są pozbawieni innych przedmiotów niż ubiór (szczególnie po wylądowaniu w celi). Przygoda raczej nie będzie skupiać się na walce.


[Znów nie znalazłem odpowiedniej grafiki na licencji CC do notki. Cholernie trudno znaleźć coś pośród generycznego i oklepanego chłamu fotograficznego]

Bohaterowie Graczy:
Amara, ludzki Tropiciel 3
Argider Luken Eneko, ludzki Łotrzyk 2/Wojownik 1.
Hank, ludzki Łotrzyk 4
Robur, półelfi Druid 4


***
  
Gdy wyszliśmy z pokoju, po minotaurze czy żądlakach nie było śladu. Z tamtych chwil zapamiętałem głównie to, jak po przekręceniu gałki na drzwiach prowadzących do pomieszczenia - gdzie trójka pozostałych kompanów postanowiła zostać na dłużej - wydobyła się zielona mgła, która otumaniła mnie do nieprzytomności. Widziałem tylko, jak Robur kopnięciem otworzył drzwi i pobiegł w jakąś stronę na korytarzu...

Obudziłem się jakby w innym miejscu. Ten sam układ korytarza, ale jakby to miejsce było zamieszkiwane od lepszych czasów. Z półelfem wpadliśmy do domniemanego pokoju z łóżkiem z baldachimem, skąd wyszliśmy. Piękność zasłaniającą się pościelą! Straż zdążyła nas zabrać, po krzykach damy. Gdyby nie mag Theron - który parę minut później wyciągnął nas od rąk strażników - pewnie oczekiwalibyśmy w celi na jakiś proces, za "napad" na kobietę. Ten dym musiał dawać naprawdę mocnego kopa.

Trudno opisać całą sytuację, kiedy spotkaliśmy swoich kompanów. Za wszelką cenę kompani unikali kontaktu z pewną damą [tą samą, którą "napadłem" z druidem], a sami przystrojeni byli w szlacheckie szaty i nazywali siebie "lordami". Amarę musiałem odplątywać z dywanu, a ta najwyraźniej była zafascynowana Lady Emily [to wciąż ta "napadnięta" dama]. Wczułem się w klimat arystokracji, wyczułem, że Amarę "trzeba zatrzymać"; blef o rzekomym emisariuszu z Królestw Południa pozwolił reszcie drużyny zatrzymać kobietę w pomieszczeniu.

Zastanej sytuacji do teraz nie rozumiem. Długie rozmowy (w tym końcówka z Theronem) towarzyszy spełzły na konieczności spotkania się z niejakim kapłanem Preatorem, który miał żyć pół milenia temu. Dym przeniósł mnie w przeszłość? Najwyraźniej. Nie zapamiętałem drogi od pokoju do wspomnianego duchownego. Robur dziwnie się zachowywał: wyciągał miedziaki z fontanny i wrzeszczał, że "chce dać się trafić".

Preator wyjaśnił wszystko, zachowując przy tym kamienną powagę. Aż żałuję, że nie zadałem mędrcowi jakiegoś Naprawdę Inteligentnego Pytania... Okazało się, że opary przeniosły naszą całą piątkę [Yorus gdzieś się zapodział po twierdzy] pięć wieków wstecz, a naszym zadaniem jest odwrócić upadek świetności tej twierdzy. Przywódca tutejszego zakonu, Randal, miał umrzeć w bliżej niewyjaśnionych okolicznościach. Amara i Hank dostali wskazówki co mają robić... 

Chyba przyciągam kłopoty niczym ciężka skała żelazna; tym razem jak ten sławny kapłan odszedł na "ostatnią misję". Zainteresowałem się gadżetami zza oszklonych półek, podczas gdy reszta drużyny szukała wskazówek dotyczących tego, jak wypełnić parę zadań postawionych przez Preatora.  Byłem n a p r a w d ę o s t r o ż n y, ale nie udało mi się wykryć alarmu, który ogłuszał wszystkich w pomieszczeniu i wysyłał sygnał do straży. 

Wylądowaliśmy w celi, a za nic nie dało się odnaleźć choćby trzech głupich prętów, by Hank mógł rozbroić nadzwyczajnie wielki zamek w grubych kratowanych drzwiach. Szybko zasnąłem. Nawiedził mnie sen...

"Obudziłem się jako jegomość, który został obudzony przez służbę w pilnej sprawie, do której miałem stawić się za godzinę. Miałem w dostatek środków, by ogarnąć się i najeść przed pewnym spotkaniem. Nawet stojak z liczną bronią wisiał: wybrałem rapier.

Miałem rozmawiać z jakimś więźniem, który był Lordem skazanym na ten dzień na egzekucję. Człowiek ten nie odezwał się na moje wezwanie, a po paru moich zapytaniach do strażnika, obraz rozmył się."

Najwyraźniej inni także mieli podobne sny. W międzyczasie dostałem za swoje, za wywołanie alarmu: dwukrotnie z mocarnej pięści lorda-łotrzyka, w tym "od Amary"... Przy kracie pojawił się golem, który oczekiwał hasła, by otworzyć drzwi do celi.  Zorientowaliśmy się wspólnie, iż hasło powiązane jest z pewnym lordem, który w naszych snach został skazany na spalenie i powieszenie. Nie udało nam się odgadnąć prawidłowego imienia [nikt nie zapamiętał] skazańca, a uratował nas - kolejny raz w tym labiryncie - mag Theron, który za nas poprawnie wypowiedział hasło.

Theron i Robur gdzieś zostali w tyle, gdy podążyłem z resztą kompanów i golemem do końca korytarza. Golem nagle stanął przed ścianą. Nie wahając się, chciałem sprawdzić, co stało się z golemem. Przypadkiem przycisnąłem jakiś przycisk i golem rzucił na ścianę projekcję. Wszystko się wyjaśniło: Randal odnalazł ranną Emily gdy był młodzieńcem, a Lady Emily uknuła intrygę, w wyniku której Randal został pozbawiony życia. Nie bawiłem się dotąd w intrygi, a reszta treści nie była dla mnie szczególnie ważna... Po projekcji, odkryłem tajemne drzwi utkwione gdzieś w ścianie, a Robur po prostu wydał polecenie golemowi, by ściana obróciła się.

Wchodzenie na spiralne schody trudno opisać inaczej niż jako wpadkę Robura, w wyniku której stracił przytomność, odmroził sobie solidnie rękę (w pułapce na klapie na górze), przy okazji tracąc zmrożony palec na potrzeby kręgu szyjnego Czarnoskrzydłego. Musiałem tego mieszańca elfa nieść; na szczęście Hank rozbroił pułapkę i otworzył drzwi, robiąc to... szponem pacynki Therona. Schody były najwyraźniej tajemnym przejściem prowadzącym do sypialni Emily...
  
***
  
Do subiektywnej opinii mojego bohatera dodam, że wcześniej na sesji Amara i Hank dokonali rekonesansu po Twierdzy, Robur zaś jako jedyny przetrwał przez dłuższy czas w oparach zielonej mgły, wykazując się przy tym brawurą: odciągnął Therona od progu pomieszczenia z którego opary wydobywały się, a potem rzucił nim w minotaura, który jakimś cudem znalazł się w pomieszczeniu z którego dwóch BG wyszło uprzednio.

Dobrze, że ten wątek w kampanii zbliża się do rozstrzygnięcia; najprawdopodobniej już na następnej sesji zostanie wypełniony. Dzięki tej sesji utwierdziłem się w przekonaniu, że "Player versus Player" na sesji RPG przeszkadza mi w odgrywaniu i prowadzeniu postaci w drużynie. Ot, nie czuję się pewnie, czy mam po prostu polegać na drugim BG prowadząc swojego herosa. Na samą sesję nie ma co narzekać: w porównaniu do poprzedniej, działo się sporo.

1 komentarz:

  1. O mój boże! Toż to sesja z młodym i starym randalem prawda?? Jak się tam znaleźliście? Twierdza słonecznego sokoła miała być już na zawsze przeklęta. Bardzo zalowalam ze nie moglismy nigdy wziac udzialu w tej sesji. Czy autor bloga naprawde zaryzykowal probe okradania Randala? Nieladnie, i nic by to nie dalo.

    Czekam z niecierpliwoscia na dalsze losy khe hke hke

    Radvel

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.